O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

środa, 2 listopada 2016

"To musi być miłość" Sharon Owens

Nikt nie lubi, kiedy jeden z naszych ulubionych autorów rozczarowuje. A nawet jeśli nie ulubionych, to takich, co do których miało się zaufanie, że dostanie się konkretny typ powieści konkretnej jakości. Wiadomo, nie każdemu się wszystko musi podobać itd. ale to co miałam okazję przeżyć przy okazji lektury To musi być miłość to był prawdziwy horror. Nie mówię o gatunku.

Przeczytałam do tej pory trzy książki Sharon Owens, irlandzkiej pisarki obyczajówek – dwie bardzo mi się podbały, Tawerna przy Klonowej oraz Herbaciarnia pod Morwami. Trzeci nie była zachwycająca, ale poprawna. Natomiast to, o czym dziś piszę, to koszmarek najgorszego sortu. Naprawdę. Drukarka płakała jak to wypluwała. Nastawiałam się na powieść obyczajową z wątkiem romantycznym. No jest: Sarah (Sara? Redaktor nie mógł się chyba zdecydować) za kilka dni wychodzi za mąż, za bogatego właściciela ziemskiego. W oczekiwaniu na swój bajkowy, zimowy ślub przez przypadek dowiaduje się, iż jej narzeczony wciąż kocha swoją zmarła przed laty żonę. Zatem zostawia cały śmietnik do uprzątnięcia swojej przyjaciółce, a sama ucieka ze szkockiego dworu prosto do uroczej, irlandzkiej chatki, gdzie postanawia zastanowić się nad swoim życiem i jakoś je uporządkować. Aha, przed ślubem rzuciła pracę, a mieszkała w wypasionym apartamencie swojego narzeczonego, zatem teraz nie ma pracy, nie ma domu i wydaje całe oszczędności na wynajęcia chatki na irlandzkim wybrzeżu. Ma sens, co nie?

Na miejscu oczywiście od razu pierwszego dnia skrada serce miejscowego mechanika, oraz znajduje trzy przyjaciółki, które po kilku chwilach znajomości opowiadają jej o wszystkich swoich sekretach i przyjmują do swojego klubu książki. Gdyby to było tyle, i tak byłoby dużo i głupie, ale w tym momencie autorka postanawia, że zrobi „literacki” odpowiednik strogonowa – wrzuca wszystko i miesza. Jest zatem nieszczęśliwa miłość, bezpłodność, ucieczka przed przeszłością, ślub, zbrodnia, heroina, Nowy Jork, fikuśne przebieranki, tajemnica sprzed lat, lawendowy dom, bankructwo, oszustwo, zdrada i wszelkiej maści inne dramaty. A to wszystko napisane prymitywnym językiem dwunastolatki tworzącej wypracowanie domowe (tu się zastanawiam nad rolą tłumacza, bo jednak ta pisarka tak nie pisze…) Wymieszane jest to wszystko tak, że od połowy czytałam tą książkę już tylko dla masochistycznej przyjemności, porównywalnej z usilnym trącaniem językiem bolącego zęba.

W charakterze zgniłej wisienki na tym torcie ze śledzia dodać można, że książka była wydaja niechlujnie, pełno w niej literówek, nie mówiąc już o drobnych błędach fabularnych i pomylonym tytule w blurbie na tylnej okładce. Nie sposób nie pomyśleć, iż jest to książka, której nikt nie wydał. Ta książka się przytrafiła. Drukowali masę innych rzeczy i gdzieś zaplątało się i to. Fabuła, jakby autorka miała bliski termin w kontrakcie i musiała COŚ napisać, żeby nie płacić kary. Tłumaczenie toporne. Praca redaktora niewidoczna na tle licznych pomyłek i pomyłeczek. I na koniec na tylnej okładce entuzjastyczna recenzja… innej książki tej autorki.

Nie wiem, czy będę miała odwagę cywilną, by jeszcze kiedyś przeczytać cokolwiek autorstwa Sharon Owens.
Moja ocena: 1,5/6 (to pół za to, że jednak doczytałam do końca, jedynki są zarezerwowane zwykle na tych niedoczytanych)

Sharon Owens To musi być miłość
Tłum. Alina Siewior-Kuś
Wyd. Książnica
Katowice 2009


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz