O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 10 września 2017

Stosik pierwszy od dawna

Ostatnio (ok., w sumie to już od wiosny) poczułam silną potrzebę babskiej literatury, obyczajówki, czegoś lekkiego i pozytywnego, i z takim nastawieniem udałam się na rajd po księgarniach. I zanim opowiem Wam o moich zdobyczach, pozwolę sobie na kilka słów o kupowaniu jako takim. Kupowaniu książek. Przez X lat rozwinęłam w sobie niezdrowy stosunek do nabywania książek – miało to miejsce w ilościach nieraz hurtowych, bez żadnej kontroli i związku z czytelniczą historią. Potrafiłam w danym roku kupić kilkadziesiąt nowych pozycji, przeczytać kilkadziesiąt książek, i tylko 5 czy 6 tytułów pokrywało się z obiema listami. Dlatego po wielu falstartach wreszcie wprowadziłam zakaz kupowania, połączony z intensywnym czytaniem zaległości. I o ile to drugie idzie mi raz lepiej raz gorzej, o tyle z zakupami otworzyłam zupełnie nowy rozdział w moim życiu.

Dawniej nie potrafiłam wejść do księgarni i wyjść z pustymi rękami, a jeśli tak się działo, to i tak zaraz zamawiałam coś on-line. Zatem wprowadzenie zakazu było trudne i bolesne, wiązało się też z niewchodzeniem do księgarni i na strony sklepów w ogóle. I teraz widzę, że taki post był mi bardzo potrzebny. Bo nie chodzi o to, by nie kupić nic nowego, dopóki nie uporam się z zaległościami, tylko o nabranie zdrowego dystansu i wykształcenie nowych nawyków. Kupowania książek, które chce się przeczytać właśnie teraz, i czytania tych książek od razu po powrocie ze sklepu, a czasem nawet w drodze. To tak proste, a wymagało wiele wysiłku, by do tego dojść, i wiąże się z innymi zmianami w życiu.

I tak dochodzimy do momentu, gdy stoję przed moim regałem i widzę, że nie ma praktycznie żadnej obyczajówki, która spełniałaby moje wymagania. Wiem, co chcę czytać, a tego nie ma na półkach. Zatem wdziewam obuwie, łapię za portfel i ląduję w Empiku w galerii po drugiej stronie ulicy. Nie byłam tu od miesięcy. Akurat trafiam na wyprzedaż, i na jednej z półek znajduję taniej o 25% debiutancką pozycję, którą oglądałam już jakiś czas temu. Wróć, zanim wylądowałam w tym Empiku, byłam w dwóch innych, z których wyszłam z pustymi rękami. Nie mieli tego, czego chciałam. I tyle. Nie musiałam chodzić po nich przed godzinę i wybierać na siłę. Nie ma to nie ma, sajonara i nara. Ale teraz jestem w tym Empiku po drugiej stronie ulicy, i idę do kasy. Bez wyrzutów sumienia, bez grzebania po stosach z nowościami, bez strzelania na boki w poszukiwaniu czegoś jeszcze. Kupuję, czytam, kończę, stwierdzam, że było warto. I że chcę jeszcze. Tym sposobem na stosiku lądują kolejne  pozycje, czytane jedna po drugiej. Zostały mi jeszcze dwie, i jeśli trend się utrzyma, wtedy pójdę zapolować na kolejne.
I tyle. Żarłoczny Kraken książkowej konsumpcji się nie uruchomił, nie wpadłam do Taniej Książki ze śliną spływającą z kącików ust, nie płaczę teraz na wielkim stosie przypadkowych zakupów nad moim 500 zł. Jestem zadowolona.

A oto, co kupiłam od maja do sierpnia:
1.       Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze – Gail Honeyman – to chyba ten typ książek, które najbardziej lubię – po części zabawna lekka powieść, po części dotykająca bardzo poważnych tematów, opowiedziana ze zrozumieniem i bez upraszczania, i pozostawiająca czytelnika z nadzieją na lepsze jutro.
2.       Mała księgarnia samotnych serc – Annie Darling – przeczytana na urlopie w głuszy. Nie jest to może literatura najwyższych lotów, ale czytało się to tak dobrze! Jest tutaj romans, podupadająca księgarnia i przyjaciele na dobre i złe.
3.       Sekretna herbaciarnia – Vanessa Greene – angielskie wybrzeże, herbaciarnie, ciasteczka, przyjaźń – tyle wyczytałam z okładki. I myślę, że to będzie idealna lektura na jesienne wieczory.
4.       W towarzystwie uroczych pań – Alexander McCall Smith – ten autor jeszcze nigdy mnie na zawiódł, a znamy się od lat. Trafiłam na nią w taniej książce we Wrocławiu i zachowałam na jesienną szarugę.
5.       Pani mecenas ucieka – Sophie Kinsella – w kategorii chick-litów moja absolutna faworytka. Młoda pani prawnik pewnego razu zawala, traci pracę i ukrywa się na wsi w stroju gosposi. W rezydencji z przystojnym ogrodnikiem. Nie, nie oczekuję niespodzianek na końcu.
6.       Hotel złamanych serc – Deborah Moggach – bardzo lubię powieści w których bohaterami są różne przypadkowe osoby będące akurat gośćmi hotelu/gospody/restauracji/pubu/herbaciarni. Ta jednak nie zostanie moją ulubioną, bo chociaż miejscami była bardzo ciekawa i budująca, często fabuła nieznośnie się dłużyła.
7.       Zapach domów innych ludzi – Bonnie-Sue Hitchcock – wygląda na to, że to jeden z moich ulubionych typów literatury – kilkoro ludzi, których wiąże ze sobą miejsce. Tym razem - fascynująca Alaska.
8.       Dziewięć kobiet, jedna sukienka – Jane L. Rosen  - ta sukienka zostaje obwołana sukienką sezonu – każda kobieta jej pragnie, i każda czuje się w niej jak milion dolarów. Ale niektórym z nich zmieni ona całe życie.


Wyszedł mi bardzo kolorowy stosik bardzo zróżnicowanych „babskich” powieści. Czytaliście którąś z powyższych pozycji? A może polecacie coś innego z kategorii niewymagająca obyczajówka?

czwartek, 7 września 2017

"Herbatka o piątej" Bill Bryson

Każdy z nas ma takich autorów, którzy stanowią dla nas kwintesencję wysokiej jakości, i którzy nigdy nas nie zawodzą. Dla mnie jednym  z nich jest Bill Bryson, bo chociaż nie wszystkie jego książki lubię jednakowo mocno, nie zdarzyło mi się do tej pory nie docenić jego olbrzymiej wiedzy i ciętego dowcipu, niezależnie od tego, czy przemieszczał się z plecakiem po Europie, usiłował nie dać się zabić w Australii czy popijał herbatkę w Wielkiej Brytanii. A skoro już mówimy o herbatce… Niedawno wydana Herbatka o piątej, będąca niejako kontynuacją lekko leciwych Zapisków z małej wyspy” zachwyciła mnie do tego stopnia, że niemalże wpadłam po niej w czytelniczą depresję, bowiem nic nie mogło się równać w tym przezabawnym raportem ze współczesnej Brytanii.

Dwadzieścia lat po ukazaniu się Zapisków z małej wyspy, do tej pory mojej ulubionej książki Brysona, autor ponownie odbywa podróż przez swoją drugą ojczyznę, odwiedzając po drodze miejsca wcześniej opisane, ale i zupełnie dla niego nowe. I teraz mam nową ulubioną książkę. Dużo tu wspomnień, znanych mi już innych książek, jednak na pierwszy plan przebija się Wielka Brytania dzisiejsza, zarówno pod względem udogodnień, które się pojawiły w niektórych sferach życia, jak i degrengolady w innych. Ponownie odżyło we mnie pragnienie powrotu do Anglii, jednak tym razem celem udania się śladami autora do tych wszystkich małych miejscowości, pięknych lasów, ciekawych muzeów i klimatycznych pubów, o których miałam okazję poczytać.


Nie śmiałam się tak głośno i tak często przy czytaniu książki od bardzo, bardzo dawna. Bill Bryson jest już, powiedzmy to głośno, dojrzałym jegomościem, ze swoimi upodobaniami, przyzwyczajeniami i przywarami, co zwykle wikła go w dziwne sytuacje i rozmowy, a cyniczne i jakże celne komentarze wywoływały autentyczne łzy i ból brzucha ze śmiechu. A przy tym nie sposób nie docenić olbrzymiej wiedzy, jaką ten zabawny pan posiada, i którą wciąż zdobywa, przedstawionej w zdroworozsądkowy i zrozumiały dla zwykłego zjadacza chleba sposób. Teraz po cichu liczę na to, że ukarzą się kolejne Zapiski z wielkiego kraju, bo jednak świat się zmienia, Ameryka razem z nim, więc na pewno materiału na taką książkę nie zabraknie. A na razie zadowolę się nowym wydaniem Krótkiej historii prawie wszystkiego”, a Was po raz kolejny zachęcam do sięgnięcia po Billa Brysona.

Bill Bryson "Herbatka o piątej"
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2016

niedziela, 3 września 2017

"Dziewięć kobiet, jedna sukienka" Jane L. Rosen


Cały czas twardo czytam moje zaległe książki, nie wiem, ile mi jeszcze zostało, ale wiem, że dużo. Jednak zaległości zaległościami, nie-kupowanie nie-kupowaniem a życie życiem – przychodzi taka chwila, gdy od popadnięcia w czytelniczą niemoc jest w stanie uratować mnie tylko konkretny typ książki. Czasem jest to kryminał, czasem reportaż, czasem o prostu seria o Potterze. Tym razem były to obyczajówki, a wręcz chick-lity i nawet, nie bójmy się tego słowa, romanse. I nie byłoby problemu gdyby takowe były zakurzone na półkach, ale niestety wyszły. I wtedy przypomniałam sobie, do czego służą księgarnie. O dziwno, nie do kupowania wszystkiego co na promocji a co chciałoby się przeczytać w okolicach emerytury, a do kupowania czegoś, co chce się przeczytać teraz. O nowo odkrytej przyjemności z kupowania będzie jednak kiedy indziej, dziś wolałabym opowiedzieć o uroczej powieści, która wyleczyła mnie z chandry.

Dziewięć kobiet, jedna sukienka Jane L. Rosen, poza koślawo przetłumaczonym tytułem ma wszystko, czego pragnę od babskiej, lekkiej obyczajówki. Kilka kobiet, których losy zazębiają się poprzez tę jedną sukienkę sezonu, oraz kilku mężczyzn, którzy za tymi kobietami szaleją, chociaż nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Piękna sukienka, która jest w stanie wydobyć pewność siebie z każdej kobiety, która ją założy. Humor i komedia pomyłek. Sprzedawca z Boomingdale’a z mieczem sprawiedliwości dziejowej niczym ostatni obrońca wiary. I Nowy Jork, mój Nowy Jork, taki sam a jednak inny w każdej kolejnej książce.


Jest to ciepła i zabawna opowieść o miłości, przyjaźni i modzie, idealna na wieczory po ciężkim dniu, kiedy zamiast przeżywać cudze dramaty człowiek pragnie się tylko odprężyć, zanurzyć w lekkiej lekturze, uśmiechnąć pod nosem, a potem, kto wie, może wyciągnąć swoją małą czarną z szafy? Jane L. Rosen oferuje dokładnie to, co obiecuje różowa okładka i atłasowa sukienna na niej umieszczona, napisane zgrabnym językiem i bez zbędnych dłużyzn. Mam nadzieję, że autorka uraczy nas w przyszłości opowieściami tak udanymi jak ten debiut.

Jane L. Rosen "Dziewięć kobiet, jedna sukienka"
Wyd. Czarna Owca
Warszawa 2017