O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

niedziela, 4 marca 2018

"Ostatnia bitwa templariusza" Arturo Perez-Reverte


Ostatnie kilka miesięcy to totalny blamaż, jeśli idzie o czytanie moich zaległych książek. Na liście pozostaje wciąż 158 pozycji, niektóre z nich czekają już dobre 10 lat, a ja uzmysławiam sobie nie tylko to, jak olbrzymie ilości książek kupowałam, ale i totalną przypadkowość niektórych zakupów. Nieraz drapię się w głowę i zastanawiam się, co też mi przyszło do głowy, by dołączać taki czy inny tytuł do mojej biblioteczki. Powoli też zacierają się szczegóły, w jakich okolicznościach dana książka do mnie trafiła.

Korzystając z okazji, iż dochodzę do zdrowia po operacji i tymczasowo wróciłam na łono rodziny, postanowiłam poczytać trochę pozycji, które zostawiłam w domu rodzinnym. Sięgnęłam po pierwszą z brzegu, nieprzeczytaną pozycję – padło na Ostatnią bitwę templariusza Arturo Perez-Reverte. Ciekawa sprawa – pamiętam że trafiła do mnie w wyniku wymiany na pewnym portalu, z którego niegdyś namiętnie korzystałam, i że skusiło mnie nazwisko autora (do dziś pamiętam emocje, z jakimi czytałam Klub Dumas). Natomiast zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, o czym jest ta powieść. W moim szale nabywania kolejnych książek po prostu zapomniałam przeczytać blurba z tylnej okładki!

Dzięki temu zaniedbaniu miałam okazję po raz pierwszy od wielu, wielu lat przeczytać coś, o czym zupełnie nic nie wiedziałam. Też tak macie? Blogi, portale, facebook – zwykle doskonale wiemy, w co się pakujemy, w chwili gdy sięgamy po kolejny tytuł, wiemy już, czy to skandynawski kryminał wyspiarski z prawniczką w roli głównej, czy dramat psychologiczny o zaginionym dziecku. Tymczasem otworzyłam dwa dni temu ponad 500-stronicową knigę i dałam się wciągnąć w jedną z najlepszych intryg, jakie czytałam w ostatnich miesiącach.

Zaczyna się od włamania do komputera papieża, i myślałam „Ocho, Dan Brown”, ale fabuła szybko przeniosła mnie do starego kościółka w Sewilli, do pałacu ostatnich przedstawicieli arystokratycznego rodu, do świata wielkich pieniędzy i sprzecznych interesów. Pereze-Reverte stworzył fascynujący thriller z niesamowitymi postaciami, z których na największą chyba uwagę zasługuje główny bohater – Lorenzo Quart, którego można określić mianem watykańskiego Jamesa Bonda. Inną bohaterką, zasługującą na podziw, jest sama Sewilla, odmalowana przez autora tak sugestywnie, że zaczęłam sprawdzać, czy lata tam RyanAir. Lata.

Można określić Ostatnią bitwę mianem czytadła, ale czytadła z klasą i polotem, którego często brak wielu pozycjom tego typu. Czy fabuła jest prawdopodobna? Nie bardzo. Czy autor poleciał czasem po bandzie? Oj, nie raz. Ale czy mogłam się oderwać od tej książki? Z wielkim trudem, bo nie łatwo przychodzi nam dobrowolne opuszczanie uliczek historycznego miasta, zwłaszcza, gdy kroczymy nimi w towarzystwie kogoś takiego jak wielebny Quart. I nawet fakt, iż powieść została napisana 20 lat temu i od tamtej pory możliwości techniczne uległy znacznej rozbudowie, nie zmienia faktu, że warto po Ostatnią bitwę templariusza sięgnąć.

Moja ocena: 6/6

Arturo Perez-Reverte Ostatnia bitwa templariusza
Wyd. Muza
Warszawa 2001

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz